Obiektyw, który zabrałam w Himalaje
Podróżuję od ponad 10 lat i nie pamiętam wyjazdu bez aparatu. Nawet teraz, kiedy po raz enty wędruję w tym samym rejonie Nepalu, wracam z tysiącami zdjęć. Nie ma dla mnie podróżowania bez fotografii, a w niej zazwyczaj ludzie, scenki rodzajowe, portrety. Zawsze lubiłam przysiąść, zatrzymać się na chwilę. Zwykle prosiłam o zgodę, podnosiłam aparat, moment pozowania - pstryk- i rozluźnienie. Chwilę jeszcze rozmawiałam i przypatrywałam się. Kiedy znikało napięcie spowodowane moją obecnością, fotografowałam moich bohaterów w naturalnych pozycjach.
Ludzie nadal mnie fascynują. Nie tyle góry jako obiekty, nie pejzaż, ale właśnie ludzie mierzący się z trudem życia w mitycznych wysokogórskich krainach. Im więcej czasu spędzam u podnóża Mt. Everestu, tym bardziej zbliżam się do prawdziwego życia. Znając język, zwyczaje, stałam się po trochu osobą „stamtąd”.
Z biegiem czasu zupełnie zmienił się mój sposób podróżowania. Podróżuję wolniej, jestem bliżej ludzi i spędzam z nimi więcej czasu. Wiem, co ich martwi, czym się cieszą. Zmieniło się też moje podejście do fotografii. Bycie bliżej moich bohaterów w ich naturalnych warunkach oznacza ciemne pomieszczenia często oświetlone jedynie płomieniem ognia lub słabą ledową żarówką. Zazwyczaj są to też wąskie, podłużne kuchnie. Taka kombinacja stwarza dość trudne warunki do fotografowania. Przez wiele lat wędrowałam z jednym obiektywem. Ważne było dla mnie, abym mogła mieć zakres różnych ogniskowych, od szerokiego kąta po spore zbliżenie. Wadą takich obiektywów jest fakt, że mają dużą wartość przesłony, czyli potrzebują dobrego oświetlenia, aby zdjęcie było wyraźne. Dlatego zakochałam się w obiektywie jasnym, portretowym, który dodatkowo pięknie rozmywa tło i uwypukla to, co jest dla mnie najważniejsze. Moja Sigma 50 mm o jasności 1.4 , jakkolwiek magiczne efekty tworzy jest jednak zbyt ciasna do chat, w których zdarza mi się przesiadywać. Przy swojej wadze i wąskiej specjalizacji nie znajduje miejsca w moim zestawie podróżnym. A podróżuję z plecakiem i wszystkie moje graty - nie tylko fotograficzne noszę na własnych barkach.
Zainteresowałam się obiektywem o tak zwanym reporterskim zakresie i dobrej jakości. W Sigma Sklep przekonali mnie abym spróbowała obiektywu z nowej linii Contemporary. Na ostatnią wyprawę do Nepalu, a potem do Tanzanii zabrałam Sigmę 28-70 mm o jasności 2.8. Sięgnęłam po nią bez przekonania, ale szybko stała się moim ulubionym „szkłem”.
Podczas moich wypraw waga bagażu ma dla mnie ogromne znaczenie. Szczególnie kiedy idę kolejny dzień po 10-12 godzin, a przede mną podejście na prawie 6-cio tysięczną przełęcz (np. Tashi Lapchha 5750m). Wówczas w moim plecaku mam naprawdę niezbędne minimum. Ale aparat zawsze chcę mieć pod ręką. Mam ze sobą mój Sony A7 II (pełnoklatkowy bezlusterkowiec) i do tego zabrałam Sigmę 28-70mm jako jedyny obiektyw. Sigma waży niespełna 500 gram i razem z Sony stworzyła lekki zestaw. Zdarzało się, że pogoda w górach nie pozwalała na wyjęcie sprzętu z plecaka, ale świadomość, że cały komplet niewiele waży sprawiła, że chętniej po niego sięgałam i potem nie czułam, że nadal go mam na sobie. :-) Podczas spotkań, przystanków często mam aparat w ręku, trzymam go w gotowości. To przyjemne i wygodne, kiedy nie ciąży. Za tę lekkość i dostępność nowa Sigma Contemporary dała się szybko polubić i stała się moim jedynym obiektywem podczas całego dwumiesięcznego pobytu w Nepalu.
W niedoświetlonych szerpańskich domach cieszyła mnie przede wszystkim mała przysłona - 2.8. Lubię naturalne światło, lubię półmrok i pomimo możliwości jakie daje stabilizacja w aparacie i maksymalne ISO, fotografowanie w takich warunkach jest niczym przechodzenie nad urwiskiem po cienkiej linie. Portretując kobiety, Szerpanki, które opowiadały mi historie ze swojej młodości, z czasów kiedy nosiły bagaże podczas himalajskich trekkingów, chciałam pokazać ich charakter, błysk w oku czy zamyślenie. Bardzo często korzystałam z najmniejszej przesłony.
Mówiąc już o obiektywie wspomnę, że był to dla mnie eksperyment, jeśli chodzi o górskie krajobrazy. Zazwyczaj miałam duży zoom i sporą swobodę. Ale okazało się, że zakres ogniskowych, który daje ten obiektyw z serii Contemporary: 28-70mm, był właściwie wystarczający podczas wędrówki w Himalajach. Na wysoką przełęcz mocno ograniczałam bagaż, więc stał się moim jedynym wyborem. Ale i później, kiedy ruszyłam z grupą łatwiejszą trasą do bazy pod Mt. Everestem i jezior Gokyo, zdecydowałam się zabrać tylko jego. Zrezygnowałam z zooma, który został w Katmandu. W Himalajach, gdzie wysokie skalne ściany i ich granie rysują horyzont, piękne zdjęcia można zrobić praktycznie każdą ogniskową. 70 mm wystarczyło na fantastyczne wieczorne zdjęcie dwóch sześciotysięczników, 28 mm chociaż lekko ciasnawe dało radę objąć himalajski krajobraz.
Sigma podarowała mi dosłownie lekkość robienia zdjęć takich, jakie lubię. Fotografowałam ludzi i krajobraz bez zmiany obiektywu. Ludzi łapałam w spokoju, bez zabawy sprzętem, bez zwracania uwagi na sam fakt fotografowania. Krajobraz, cóż, aparat był zawsze pod ręką, więc zdjęcia „robiły się same”.
Największą frajdę miałam jednak kiedy zasiadłam do komputera, aby na nowo malować historię, kiedy zaczęłam zdjęcia „obrabiać”.
Siedząc przed monitorem pełnym zdjęć, czuję się jakbym wróciła do szkiców, które zaraz nabiorą kolorów. Niekiedy kosztuje mnie to sporo pracy. Czasami niestety efekt nie jest najlepszy i zdjęcie odpada. Ale zdarzają się też takie perełki, przy których nie muszę wiele pracować. Surowe zdjęcie (RAW - prosto z aparatu) samo gra, ma taką harmonię koloru i przejść tonalnych, że z przyjemnością bawię się nim. Wielokrotnie tak miałam w przypadku zdjęć z Sigmy 28-70. Duże kontrasty światła nie były zbyt rażące, a efekt rozmycia bardzo przyjemny. W przypadku krajobrazu zauważyłam, że aberracja chromatyczna (różnokolorowe poświaty), często występująca przy zdjęciach ciemnych gór na tle jasnego nieba jest niezauważalna.
Naprawdę miałam ogromną przyjemność powrotu do fotografii z Nepalu i z nieskrywaną radością zabrałam tę samą Sigmę ze sobą do Tanzanii.
Nigdy wcześniej nie byłam w Afryce i nie wiedziałam czego się spodziewać. Do Tanzanii ściągnęły mnie góry, a dokładniej wulkany Mount Meru i oczywiście ten najwyższy na kontynencie Kilimandżaro (5895m n.p.m.)!
Obiektyw Sigma Contemporary 28-70mm z dość małą przysłoną sprawdził się wybornie przy portretach - znowuż te ciemne pomieszczenia. Szkło ładnie i ze szczegółami maluje fakturę skóry - innymi słowy dobrze ostrzy. W skrócie - duża przyjemność portretować i fotografować obiekty niedalekie.
Kilimandżaro jest wolnostojącą górą, nie jest częścią pasma górskiego i aby w pełni pokazać piękno otaczającego krajobrazu, wyciągnąć „wieloplany” niewysokich pagórków i dżungli najlepiej jest skrócić perspektywę. Do tego potrzebna jest już większa ogniskowa. 70 mm to też za mało aby złapać dzikie zwierzęta podczas safari. Przydałby się jasny obiektyw o ogniskowej bliżej 200 mm. Ale mimo to udało mi się złapać kilka ładnych obrazków.
Praca z Sigmą 28-70 to duża frajda: lekkość w ręku i końcowy efekt, który cieszy. Idealny obiektyw dla kogoś, kto dużo podróżuje i nosi cały swój dom na plecach ;-) a jednocześnie lubi fotografię uliczną lub kocha ludziom zaglądać w oczy.
Ten obiektyw naprawdę da się lubić!
Comments